Nasze propozycje wydawnicze
Fragment pierwszy
(…)
- Kto to pani kupi? Ile to będzie miało? To przecież stara historia. Żadnej krwi. To znaczy dużo krwi, ale takiej nieświeżej - Zawadowski to podrwiwał, to sam sobie przeczył.
Siedział naprzeciwko mnie. Wyprostowany. Przystojny. W zawsze modnym, bo szarym, garniturze. Rozmawiając, to odchylał się, to zbliżał, to rozglądał. Robił to specjalnie, choć nie złośliwie. Chciał mi utrudnić, ale nie uniemożliwić. Mikrofon stał na środku stołu bezradny i nie ogarniał. Podobnie jak ja. Zawadowski o tym wiedział. Ale miał prawo być złośliwy. W końcu to ja się spóźniłam, więc nie musiał mi niczego ułatwiać. Nie chciał. Ale zależało mu, żeby mi wyszło. Pewnie dlatego, że mi nie dowierzał.
Ale opowiadał z przyjemnością. O Tadeuszu, o młodości, o kobietach, o kartoflach, które były w Wisełce „niezmiernie tanie”, a dziewczyny niezmiernie łatwe. I mądre. I piękne. A przede wszystkim młode. Jak on, wtedy student prawa; Tadeusz, student medycyny; Stasiu, fotoreporter na stażu.
Mieli fantazję i seks w całym ciele. Teraz nie żyją.
Stasiu i tak długo pociągnął, jak na życie, w którym „zwyczajowo dantejskie sceny się działy”. Tadeusz, przepracowany, oszalały z pasji, wiecznie ratujący świat krwią z żyły do żyły. I on. Zawadowski. Dziennikarz. Redaktor naczelny wszystkiego, co się ukazywało we Wrocławiu w tamtych dziesięcioleciach. Aż przyszedł stan wojenny. Krótkie internowanie wprost ze stanowiska szefa regionalnej telewizji, potem wczesna emerytura.
Kobiety. Tak, te nie przeminęły nigdy. Nawet 2 lata po naszym pierwszym spotkaniu, kiedy Zawadowskiego grabarze spuszczali do dołu, kiedy wokół mogiły zebrali się starzy przyjaciele i wierni wrogowie, kobiet za ich plecami było najwięcej. Jedna wyrwała się z pomarszczonego, żeńskiego tłumu i cisnęła wiązankę w dół. Nie wrzuciła, nie położyła, nie złożyła. Cisnęła z zawiścią. Na twarzy miała wyrzut. (…)
Fragment drugi
(…)
U Jo Ni podszedł do witryny księgarni. To był magiczny świat, którego wcześniej nawet nie umiał sobie wyobrazić. Gdzieś tam jednak przeczuwał, że on istnieje. Starszy pan za ladą uśmiechał się łagodnie. Nie było kolejki, tylko jakaś pani z dziewczynką oglądała bajki. Takie kolorowe, wąskie, długie książeczki. Wyszły z pakunkiem. Pan za ladą został sam. Spojrzał na witrynę. Uśmiechnął się szeroko i podszedł całkiem blisko. Przez chwilę stali tak, patrząc na siebie, po dwóch stronach szyby. Starszy pan skinął ręką. U Jo Ni pokręcił głową, że nie. Tamten znowu skinął, a on znowu pokręcił głową. W końcu drzwi skrzypnęły. To Jędrek postanowił wejść do księgarni. Kiwnął na U Jo Ni rozkazująco. Weszli razem.
Cud oglądany od środka to zupełnie inny cud. Ma zapach. Trochę słodki, trochę ostry, coś jak kwiaty pomieszane z pastą do butów. U Jo Ni był pewien, że tak pachnie mądrość. A może i szczęście?
W tym czasie w Ośrodku trwało zebranie podstawowej komórki Koreańskiej Partii Pracy. Komisarz zebrał wszystkich nauczycieli. Nauczycielki koreańskie tradycyjnie nie wychodziły wtedy ze swoich pokoi. Kim Te Kuon krzyczał. Wszystko, ale to dokładnie wszystko, szło źle. Dzieci podśpiewywały po kątach „Szła dzieweczka”, a to nie jest koreańska piosenka. Jun spotyka się sam na sam z polską wychowawczynią, a sam na sam nie wolno. Inni Polacy zaczynają rozumieć koreański, chociaż nie powinni nas podsłuchiwać. Fryzjerka i kilku innych Polaków dotykają dzieci. Głaszczą po głowie. Kupują cukierki. Rozpieszczają. A ten przeklęty palacz robi zdjęcia. Ma własny aparat i w kanciapie przy kotłowni urządził sobie ciemnię. Kto wie, czy to nie szpieg. Nauczyciel gimnastyki i śpiewu zamyka się z grupą w osobnej sali i nikogo nie wpuszcza. Mówi, że to będzie niespodzianka na Nowy Rok, ale tego tak nie można zostawiać bez kontroli. Kierownicy zamykają bloki na noc, i nawet on, Komisarz, nie może sprawdzić, co się tam dzieje. I najgorsze dziś. Grupowe wyjście do miasta. Raport w tej sprawie musi trafić do ambasady. I co wtedy? Odwołają ich wszystkich za to, że sobie nie radzą. I on, Komisarz, nie będzie ich bronił! Znajdą się lepsi na ich miejsce. Wielu dobrych, oddanych oficerów politycznych, świadomych powagi sytuacji, wróciło już z frontu!
(…)